Jak doskonale wiecie mój blog jest
zdominowany przez podróże rowerowe. Długo szukałam swojej pasji i właśnie jazda
na rowerze jest tym przysłowiowym numerem jeden. Ale zanim zaczęłam intensywnie
i regularnie podróżować na dwóch kółkach, jeździłam w nasze polskie góry. Co
ciekawe za granicą w górach, na trekkingu nigdy wcześniej nie byłam. Propozycja
wyjazdu do Iranu na zwiedzanie miast oraz zdobycie najwyższego szczytu tego
kraju, spadła mi z nieba! Dołączyłam się jako szósta osoba do grupy znajomych z
naszego koła turystycznego - SKPT (Studenckie Koło Przewodników Turystycznych).
Nie będę w jednym poście opisywać całej
wyprawy, skupię się teraz tylko na wejściu na Demawend. O reszcie mam nadzieję,
ze napiszę później. I jako, ze jestem bardzo sentymentalna, wykorzystam do tego
swoje zapiski z podróży. Te sprzed sześciu lat:
Po długiej, nocnej, siedzącej i głodnej podroży autobusem, taksówką,
metrem, busem docieramy do Teheranu, a dokładnie na dworzec wschodni. Dochodzi
tu do pomnożenia i z naszej czwórki, która skompletowała się na lotnisku w
Stambule, stała się szóstka. Zgodnie z planem dołączyli do nas Ania i Cichy.
Wsiadamy skompletowani do kolejnego autobusu, który wywiezie nas w podnóża
naszego pięciotysięcznego celu. Jadąc, dostajemy standardowy autobusowy zestaw
batonikowy i Ania zawiera znajomość z Panią Bizneswoman, która obdarowuje ją
lusterkiem i ostro komentuje ideę noszenia przez kobiety chust.
 |
Tam idziemy! O, tam! |
Sprawnie docieramy do Polur, małej wsi, gdzie znajduje się pierwsza
baza turystyczna. Nie sposób jej ominąć, trzeba się zameldować, dowiedzieć o
pogodę, warunki trekkingu. Okazuje się, że zachodnia droga na Demawend odpada i
będziemy wędrować jednak południową, a więc płatną. Ale troszkę, targowania (w
którym Ania przez cały wyjazd była zdecydowaną Mistrzynią) i spuścili cenę.
Mało tego, nawet pozwolili nam zostawić rzeczy, które w górach byłyby tylko
przeklinanym balastem. Niestety, równocześnie dopada mnie zatrucie
pokarmowe. Dolegliwość ta jest dość
powszechnym zjawiskiem przy takiej zmianie klimatu. Nie wiem czy tym razem była
sprawka wody, a może jedzenia, a może niedokładnie umyłam ręce.
 |
Jeszcze ostatnie przepakowania i ruszamy! |
Pierwszego dnia nocujemy w bazie z meczetem. I tej właśnie nocy chcę
ulżyć brzusznemu cierpieniu i po wyjściu z namiotu widzę najpiękniejszą noc ze
wszystkich już oglądanych! Gwiazda na gwieździe, gwiazda gwieździe nie równa,
gwiazd miliony, niczym nie zdewastowane, bezchmurne niebo. Cuś niewyobrażalnie
pięknego! Stoję tam i stoję. Jak długo? Parę minut? Kwadrans? Pół godziny?
Trudno powiedzieć, ale wiem jedno, nie mogę oderwać wzroku od tego spektaklu.
 |
Ostatnia baza. |
Z rańca dochodzimy do najwyższej bazy (4 200 m. n.p.m.).
Pojawia się chłodek, wysokość daje o sobie znać. Widać było sporo ludzi
spragnionych pięciotysięcznika podobnie jak my. Ktoś wchodzi, ktoś schodzi, a
ktoś jeszcze inny postanawia w nocy sobie pokrzyczeć. Tylko ciszę
płoszy. A cisza w górach jest najpiękniejsza. Taka potężna i nieśmiała zarazem.
 |
Wysuszające słońce. |
 |
Ej, odwrócicie się do fotki z Panią Górą. |
 |
Ale sucho, co? |
Każdemu z nas w mniejszy czy w większy sposób wysokość w postaci 4200m
daje już w kość. Mnie dość inwazyjnie dopada jakoś wieczorem. Miałam wrażenie
jakby ktoś bardzo ciężki usiadł mi na klatce piersiowej i za nic nie chciał
zejść. Bodzio wyprowadza mnie więc na spacer, w dół oczywiście, co bym
równowagę pochwyciła i odrzuciła myśli o mózgu i jego potencjalnych obrzękach. Chwile
tam siedzieliśmy. Podziałało. Rano budzę się rześka jak kozica, gotowa na
wyzwanie.
 |
Sucharki z Polski też doczłapały się do ostatniej bazy. |
 |
Leniwy zachód. |
 |
Baza. |
Wejście na nasz wulkan jest dość indywidualną sprawą, ale rzec mogę
jedno: do 5000m dało jakoś radę, wyżej zaczynały się widoczne aklimatyzacyjne
problemy. Szło się długo, powoli, powłóczyście, co 20metrów chciwie łapiąc
tlen. A u góry połykaliśmy także siarkę, jakby przypadkiem sam tlen nie
wystarczał. Niektórzy potaplali się także po śniegu albo mieli zjazdy na żwirze.
Generalnie bez kijów niełatwa sprawa. Na szczycie czekała na nas gloria i
chwała, a także wysuszone zwierzęta przyczepione do skał. Spocząć można było na
dywanach z flag. Ale radość połączona ze zmęczeniem nieziemska! Byłam
przeszczęśliwa, że wlazłam na tego Szatana. Bez aklimatyzacji, która odbyliśmy dzień
wcześniej, szczytowanie mogłoby się nie udać. Toteż gratulacje dla Marty i
Sławka za pierwsze podejście!
 |
No idę, idę przecież. Jakoś... |
 |
Te żółte naloty to oczywiście siarka. |
 |
Trochę śniegu, trochę chmur. |
 |
Oł je! Udało się!!!!!! Szczyt zdobyty! |
Schodzenie też było kwestia indywidualną. Niektórym z nas z każdym
krokiem dodawało skrzydeł, a niektórym wręcz przeciwnie. Zaliczałam się do
drugiej grupy, zdecydowanie bardziej komfortowo czułam się wchodząc niż
schodząc. Dokładnie tak samo mam z podjazdami na rowerze. Fantastyczną
niespodzianką była ciepła breja, która na nas czekała zaraz po zejściu. Sprawka
Sławka! Cud-miód. Ależ to smakowało.
 |
Dotarlim do bazy! Ale te okulary to mogłaby mieć Pani bardziej profesjonalne! |
Następnego
dnia pogoda postanowiła się popsuć. Wielkie szczęście, że udało nam się
wstrzelić w lukę ze słońcem oraz przejrzystością, w przeciwnym wypadku
moglibyśmy na nasz Demawand popatrzeć jedynie z dołu. Mgła kurczowo trzymała
się gór, a my w niej powoli wytracaliśmy wysokość. Polary i ciepłe ciuchy
obligatoryjnie przyodziane, jednym słowem spory chłód. Zastanawialiśmy się
grupowo czy tak też jest na dole. Po dotarciu na dół, do bazy turystycznej
uśmiechem oraz sposobem na ładne oczy prosimy o prysznic. I jest. I ciepła woda
też. Jeszcze chwilę się przepakowujemy i ruszamy do miasteczka. Przechodzimy
ledwie parę kroków, a tu kolejna
niespodzianka, bowiem zatrzymują się dwa białe samochody. Z jednego wychodzi
Miła Pani Z Bombonierką i cieszy się na nasz widok do tego stopnia, że nam
upycha tyle czekoladek ile jesteśmy w stanie pomieścić. A mąż Pani pochwycił w
dłoń kamerę i zarejestrował całe sympatyczne wydarzenie. Okrzyki, uściski,
szał!
 |
Przerwa. |
 |
Taaaakie cuda! |
 |
Coraz wyżej i wyżej i zimniej. |
 |
Iran... |
Tak właśnie jest w Iranie!
Te piękne fotografie pochodzą ze zbiorów prywatnych Sławka Połcia i Maćka Bogdańskiego. Panowie, bardzo dziękuje za możliwość udostępnienia.
Brak komentarzy :
Publikowanie komentarza